Czym właściwie są studia?
Czy istnieje w Polsce chociaż jedna osoba, która może powiedzieć “Jestem zadowolony z moich studiów, bardzo dużo się dzięki nim uczę”? Bo przyznam, że rozmawiając z moimi znajomymi, a przede wszystkim też z własnego doświadczenia muszę z przykrością stwierdzić że chyba nie.
Pytanie zatem brzmi czy to z naszym pokoleniem jest coś nie tak, czy może winy należy szukać jednak wyżej?
Prawda leży pewnie pośrodku. Fakt faktem, że pomyłką jakąś są tzw. przedmioty ogólne, przedmioty uczelniane, które zazwyczaj nie mają żadnego związku z obranym kierunkiem. Mogłyby one oczywiście wnieść do Twojego życia mnóstwo przydatnej wiedzy, być może mógłbyś je nawet wykorzystać w swojej przyszłej pracy, ale co z tego skoro uczy ich człowiek mający 150 lat, przekazujący Ci tonę suchych faktów, których nauki nie widzisz sensu. Dlaczego studia nie mogą uczyć konkretów?
Dlatego też pewnie tyle osób rezygnuje z edukacji na danym kierunku już po kilku miesiącach. Jak logicznie bowiem wytłumaczyć fakt, że na pierwszym roku są ogólniki, ale już na drugim… hmm a tak dokładniej to w jego połowie pojawiają się te przedmioty, które dotyczą tego, czego się chcesz uczyć. To czym zatem jest pierwszych kilka semestrów? Zapychają Ci plan zajęciami, na które patrząc musisz raz jeszcze przeczytać opis swoich studiów, żeby przypomnieć sobie o co w nich chodziło. Nazwa kierunku często ma się nijak do zdobywanej wiedzy. Kończysz po trzech, pięciu latach studia bez absolutnie żadnych umiejętności. Na naukę rzeczy ogólnych poświęciłeś 6 lat podstawówki, trzy lata gimnazjum i kolejne lata szkoły średniej. Idziesz na studia z nadzieją, że NO teraz wreszcie będę uczyć się czegoś przydatnego, a okazuję się, że marnujesz czas gdzieś, gdzie nawet nie pytają Cię o imię tylko o numer albumu.
Ciężko się jednak dziwić wykładowcom, że odpuszczają gdy jest to coś czego właśnie oczekują od nich studenci - żeby było łatwo.
Skoro sami studenci liczą, że nie będzie się od nich wymagać, bo wystarczającym już wysiłkiem jest fakt obecności na zajęciach, to jak się dziwić profesorom, że przestało im zależeć na kształceniu ludzi, którzy dyplom chcą zdobyć dzięki gotowcom i ściągom. I tu pojawia się seria kolejnych pytań. Jeśli nie chcą się uczyć to po co poszli na studia? Jeśli nie chcą się uczyć tych konkretnych rzeczy, bo ich nie interesują to czemu nie pójdą na inny kierunek? Jeśli po trzech latach nie potrafią nic, bo nie robili nic innego, dodatkowego, by się dokształcić, to jakiej pracy nagle oczekują?
I dalej, skoro wykładowcy wiedzą jak jest czemu nie są surowsi? Czemu nie zrobić tak, że kto kompletnie olewa sprawę wylatuje i koniec? Jak ma się szanować coś, na zdobycie czego nie wkłada się żadnego wysiłku? Czym jest dyplom w dzisiejszych czasach? I czy każdy musi studiować? No i po co się uczyć czegoś, co ma się nijak do tego na jaki kierunek się poszło? Czy ściąganie w takim wypadku to nie przejaw szacunku dla własnego czasu i własnej głowy? W końcu większość z nas prócz studiowania pracuje, często po nocach.
Te wszystkie pytania się zapętlają tworząc zamknięty krąg.
Gdyby studia wyglądały inaczej, to studenci traktowaliby je inaczej, a gdyby studenci mieli do nich inny stosunek to i wykładowcy przykładaliby się do swojej pracy bardziej itd.
I zdaje się, że nic tego kręgu nie będzie w stanie złamać. Co więc pozostaje?
Nie wiem. Każdy niech odpowie sobie na to sam. Jestem tylko blondynką.

Komentarze
Prześlij komentarz